6.2 Dewaluacja wewnętrzna a zwiększenie konkurencyjności. Kompletny nonsens
W handlu międzynarodowym może dojść do sytuacji, w której niektóre kraje stają się niewypłacalne. Wówczas państwo-wierzyciel, (czyli eksporter) zajmie się pouczaniem państwa-dłużnika, o tym, jak osiągnąć sukces. Dziś Niemcy przypisują problemy południowej Europy ich słabej konkurencyjności, (co wiąże się zza wysokimi płacami i emeryturami), która sprawia, że kraje te nie są w stanie eksportować własną produkcję, tym samym pogłębiając deficyt handlu zagranicznego. Pozostawmy jednak na chwilę nasz model, w którym wykazaliśmy, iż z chwilą, gdy przedsiębiorstwa dążą do osiągnięcia zysku, długotrwałe osiągnięcie pełnej równowagi w handlu międzynarodowym po prostu nie jest możliwe.
Głównym argumentem wysuwanym przez Niemcy jest to, że oni sami byli chorym człowiekiem Europy i że z pomocą strategii wyrzeczenia osiągnęli sukces. Istotnie, tak było. Jednak to, że strategia ta zadziała w Niemczech, nie czyni ją uniwersalnym lekarstwem na wszystkie problemy państw europejskich.
Podczas gdy Niemcy zwiększały swoją konkurencyjność poprzez obniżanie kosztów (płac) i zwiększając wielkość swojej produkcji, wszystkie inne kraje UE cieszyły się dobrą kondycją. Poprzez obniżenie kosztów produkcji i wzrost eksportu dokładnie do tych sąsiednich krajów Niemcy zdobyły rynki zagraniczne, co pozwoliło im na osiągnięcie sukcesu gospodarczego. Siła i sukces państw północnych pochodzi z tego, że państwa południowe chciały i mogły kupować ich towary. Prezentowany przez nas model pokazuje dokładnie, jak brak równowagi w handlu międzynarodowym prowadzi nieuchronnie do ogromnych deficytów, do wzrostu bezrobocia i do niespłacalnych długów.
Zalecając zatem politykę oszczędnościową poprzez obniżkę płac i emerytur, państwa północne nie mają racji, a opieranie się na własnym, udanym doświadczeniu jest czystą głupotą. Surowość przynosi bowiem dwojakie rezultaty:
- Poważny spadek siły nabywczej w krajach takich jak Grecja prowadzi do recesji, która z kolei niszczy nawet te z krajowych gałęzi przemysłu, które w innych okolicznościach pozostałyby nietknięte. Jeśli Grecja miałaby własną walutę, wówczas mogłaby ją zdewaluować. To z kolei przyczyniłoby się do spadku importu z krajów północnej Europy, (co tłumaczy, dlaczego kraje te za wszelką cenę chcą zachować euro), natomiast nie dotknęłoby to przemysłu krajowego, opierającego się na lokalnym popycie i podaży. Brak własnej waluty powoduje jednak zniszczenie fundamentów społeczeństwa, dodatkowo pogłębiając recesję.
- W miarę jak spada popyt na krajowe towary i usługi, kurczy się również popyt na towary z importu!!! Zalecający politykę oszczędności wierzyciele podcinają więc gałąź, na której siedzą. Zapominają oni o tym, że ich dobrobyt gospodarczy pochodzi z eksportu do krajów południa Europy! W wyniku coraz to większych oszczędności, a wraz z nimi coraz słabszej siły nabywczej w krajach Europy południowej, gospodarka państw eksportujących ulega naturalnie spowolnieniu. Błędne jest zatem stwierdzenie, iż polityka oszczędności w kraju A nie ma wpływu na gospodarkę kraju B, jeśli eksport z B do A nie jest wysoki. Być może kraj B nie eksportuje do kraju A, lecz do krajów C, D, E, z których gospodarką jest ściśle powiązany i odwrotnie. Współczesną gospodarkę światową charakteryzuje wzrost wzajemnych zależności i wcześniej czy później kryzys w jednym państwie przenika do drugiego.
Załóżmy teraz, że kraje te zastosują zasady polityki oszczędności i pomimo ogromnych wyrzeczeń (akceptując wzrost bezrobocia, rozpad podstawowych funkcji państwa, wzrost ubóstwa, masowe samobójstwa, rosnącą nienawiść między narodami, rozprzestrzeniające się ruchy ekstremistyczne) osiągną ten CEL, zmniejszając koszty własnej produkcji tak, iż znów staną się konkurencyjne.
Z czym się to wiąże?
Załóżmy na przykład, że Grecja (czy jakiekolwiek inne państwo południa Europy) skutecznie obniży miesięczne wynagrodzenia z 2000 do 1000 euro. Dodatkowo Grekom uda się, zgodnie z wymogami Niemiec, (co jest czysto hipotetyczne) stworzyć produkty, które będą się eksportować do krajów Europy północnej.
Skutki tych zmian nadejdą bardzo szybko:
- „Dobrowolna” redukcja siły nabywczej w państwach Europy południowej spowoduje, iż nie będzie ich stać na zakup towarów z państw Europy północnej. Z kolei, w wyniku niezmienionych płac, towary dotychczas sprowadzane z Europy północnej okażą się niekonkurencyjne, co wywoła kolejną recesję, tym razem na północy.
- „Odrodzone” kosztem wyrzeczeń państwa Europy południowej rozpoczną masowy eksport nowych produktów na północ, niszcząc dokładnie tak samo całe gałęzie przemysłu. Mechanizm z przeszłości jest ten sam.
Nowe problemy krajów północnych czeka taka sama, tym razem cyniczna rada: „Zacznijcie wreszcie oszczędzać! Nam się udało dzięki Waszym wskazówkom!” Cóż to za ironia losu! Istotnie wyobraźmy sobie, jak Grecy, czy Hiszpanie, narzucają Niemcom zaciskanie pasa, i radzą im obniżenie miesięcznych płac wynoszących 4000 euro, zwalnianie nauczycieli, strażaków, policjantów... Niezwykłe, nieprawdaż?
Rozumiesz teraz, dlaczego polityka oszczędności to kompletny nonsens?
To prawdziwy węzeł gordyjski. Nawet jeśli z jakichkolwiek przyczyn kraje Europy północnej zgodziłyby się na taką kurację, doprowadziłoby to tylko do tego samego cierpienia (bezrobocie, zanik funkcji państwowych, wzrost ubóstwa i samobójstw, rosnąca nienawiść między narodami, czy wzrost ekstremizmu). W końcu średnie płace w Europie północnej spadłyby do około 500 euro miesięcznie, a cały ten szalony cykl rozpocząłby się ponownie od zera. Państwa będą w koło powtarzać te same tortury, stopniowo obniżając płace i zwiększając poziom bezrobocia, aż w końcu płace te spadną do poziomu groszy, a nawet i wtedy nie zakończy się spirala wewnętrznej dewaluacji. W zasadzie tak samo przebiega wojna walutowa, stopniowe sztuczne obniżanie kursu walut poprzez poszczególne państwa w celu zubożenia państwa sąsiedniego.(Jedyna różnica polega na tym, że manipulowanie kursami walut nie pociąga za sobą bezrobocia obywateli własnego państwa, czy konieczności zaniżania płac, celem zwiększenia własnej konkurencyjności).
Zwiększanie konkurencyjności nie jest rozwiązaniem długoterminowym. Wręcz przeciwnie, prowadzi do błędnego koła: powtarzając kolejno tę samą taktykę, obie strony stopniowo wzajemnie się wyniszczają.
Dlatego też istnieją kursy walut. Zamiast wewnętrznej dewaluacji, (która niszczy nawet te gałęzie przemysłu krajowego, które w normalnych warunkach nie uległyby recesji) i związanego z nią ogromnego cierpienia, kolejne spadki i wzrosty kursu walut szybko przywracają utraconą równowagę, dzięki czemu w miarę jak wzrasta eksport, podnosi się kurs waluty państwa eksportującego. Jeżeli kurs waluty danego państwa osiągnie dostatecznie wysoki poziom, nastąpi naturalny spadek konkurencyjności, ponieważ eksportowane towary stają się droższe, w związku z czym spada na nie zapotrzebowanie.
Oczywiście warunkiem koniecznym jest istnienie w pełni płynnego kursu walutowego. Niestety, czasami kursami manipulują politycy. Tak dzieje się w przypadku Chin, Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej czy różnych partnerów handlowych Chin. Sztuczne zaniżanie wartości chińskiego yuana, pomimo ogromnej i wieloletniej nadwyżki handlowej Chin prowadzi do stale wzrastającego zaburzenia równowagi handlowej. Takie zakłócenia widać np. w strefie euro. W wymianie z Chinami Stany Zjednoczone (jak również niektóre państwa w UE) odnotowują ogromny i stopniowo pogłębiający się deficyt handlowy. Masowy import chińskich towarów prowadzi do wzrostu bezrobocia, stopniowo niszcząc przemysł krajowy. W ten sposób wzrasta zadłużenie niektórych krajów (dzieje się to dokładnie tak, jak w naszym modelu), finansowane w dużej mierze przez te same Chiny. Gospodarka Stanów Zjednoczonych przypomina Grecję. Chińczycy jednak nie żądają od Amerykanów zastosowania polityki oszczędności poprzez obniżenie płac i nie narzucają im „oszczędnościowej kuracji” tylko dlatego, że Stany są wielką potęgą militarną. Należy jednak przyznać, że taka sytuacja nie może utrzymywać się samoistnie przez dłuższy czas.